Recenzja filmu

Wywiad z Bogiem (2018)
Perry Lang
David Strathairn
Brenton Thwaites

Bóg mi świadkiem

 Pachnąca naftaliną konstrukcja narracyjna okazuje się w konsekwencji najwyższą cnotą filmu. W przeciwieństwie do hiobowych opowiastek z cyklu "reedukacja poprzez cierpienie" albo "bolesne
 Nie wiem, o co spytałbym Boga, gdybym miał okazję zasiąść z nim do partii szachów - poza oczywistym pytaniem, czy nie wstyd mu siadać do partii szachów po całej historii kina, literatury i sztuk plastycznych. Myślę, że obok pytań wagi najcięższej interesowałoby mnie na przykład rozstrzygnięcie sporu o wyższości coli nad pepsi lub dylematu, czy lepiej sypać płatki śniadaniowe do mleka, czy może je mlekiem zalewać (w ostateczności wystarczyłaby kwestia dywersyfikacji w naszym życiu społecznym, albo pedofilii w kościele katolickim). Twórcom filmu podobne błahostki nie spędzają jednak snu z powiek. Być może dlatego co jakiś czas zbliżają się do granicy nachalnej katechezy. 



 Jeśli podejrzeliście już ocenę, domyślacie się, że nie ma tragedii. To znaczy tragedia jest, i to nie jedna, ale przynajmniej rzecz nie zjechała z taśmociągu hollywoodzkiego sakrokiczu. Spora w tym zasługa aktorskiego duetu Brenton Thwaites-David Strathairn, którzy zachowują się, jakby grali w prawdziwym filmie, zaś lakoniczne - jak się domyślam - wskazówki scenarzystów zamieniają w konkretne cechy, postawy i stanowiska. Ten pierwszy wciela się w utalentowanego dziennikarza, który po powrocie z Afganistanu próbuje posklejać swoje uczuciowe i zawodowe życie do kupy. Ten drugi - w pociesznego faceta, który zaprasza do debaty straumatyzowanego reportera i krok po kroku przekonuje go o swojej boskiej proweniencji. Chociaż twórcy próbują zasiać wątpliwości do do jego metafizycznego statusu i ogrywają od niechcenia wątek śledztwa oraz tajemnicy otaczającej nieznajomego, to umówmy się - nie przyszliśmy tu po to, żeby słuchać wywiadu z fałszywym prorokiem. 
 


 Pachnąca naftaliną konstrukcja narracyjna okazuje się w konsekwencji najwyższą cnotą filmu. W przeciwieństwie do hiobowych opowiastek z cyklu "reedukacja poprzez cierpienie" albo "bolesne wypadki współczesnego ateisty", koncept "Wywiadu z Bogiem" jest prosty i szlachetny, ogranicza się bowiem do tytułowego dialogu - dość akademickiego i pełnego dogmatów, ale jednak dialogu. Z czasem zresztą cel rozmowy staje się znacznie ważniejszy niż jej temat, z kolei scenarzyści dość odważnie zaprzeczają iście średniowiecznej wizji gorliwej wiary jako "castingu"do życia pozagrobowego (grany przez Strathairna Bóg-nie Bóg wprost to zresztą werbalizuje), w zamian dostrzegając w ludzkiej egzystencji szansę na pobicie rekordu w empatii. Bohaterowie znają definicję ironii, próbują się wzajemnie podgryzać i brać pod włos, co sprawia, że całość - mimo oczywistej reżyserskiej mizerii - jest zauważalnym ukłonem w stronie niewierzących i niepraktykujących.  
 


 Fakt, że dialog bohaterów toczy się w całkowitym oderwaniu od aktualnych problemów społecznych i religijnych, pozostaje najsłabszą stroną filmu. Z kolei fakt, że nie sprawia wrażenia, jakby autoryzował go Watykan - najsilniejszą. Ostateczny rachunek należy oczywiście do Was. Ja tylko uspokajam, że da się to oszacować bez bólu zębów - i myślę, że w tym momencie rozwoju ludzkości oraz chrześcijańskiej edukacji kinomana, nie ma lepszej rekomendacji. 
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones